czwartek, 28 czerwca 2012

Ślub


- Żenię się.
Znieruchomiałem, przerywając krojenie warzyw na kolację i powoli odwróciłem się w stronę skąd dobiegły owe słowa. Moje oczy otwierały się coraz szerzej w wyrazie zdumienia, usta uchyliły się, lecz nie byłem zdolny by się odezwać. Odłożyłem nóż nie bardzo wiedząc gdzie go kładę i pomału wytarłem ręce w fartuszek.

- Możesz to powtórzyć? - zapytałem, mając nadzieję że się przesłyszałem.

Nazywam się Naruto Uzumaki i mam 20 lat. Obecnie studiuję Historie na uniwersytecie w Tokio. A mężczyzna siedzący przy stole w kuchni to Sasuke Uchiha, 26-letni wykładowca japonistyki na mojej uczelni.
I jest moim chłopakiem.

Sasuke westchnął cicho unikając ze mną kontaktu wzrokowego.

- Żenię się, Naruto. Nie mogę odwlekać w nieskończoność ślubu, który był zaplanowany praktycznie od moich narodzin. Tak nakazuje mi tradycja i jako dziedzic rodziny Uchiha muszę wypełnić ten obowiązek.
- Ja tu chyba czegoś nie rozumiem – wykrztusiłem siadając naprzeciwko niego – Jaki do cholery ślub? Czemu ja nic o tym nie wiem? - mój wzrok przeszywał go na wylot.

Sasuke ponownie westchnął i spojrzał mnie. Nie mogłem tego wytrzymać i odsunąłem się gwałtownie wstając i przewracając krzesło. Jego oczy, zawsze nieprzeniknione, takie tajemnicze, teraz były przepełnione współczuciem, smutkiem i cholera jeszcze wie czym.

- Coś ty sobie myślał?! - wrzasnąłem – że zabawisz się z naiwnym facetem, wykorzystując to, że jest w tobie zakochany, a kiedy grunt pod stopami zacznie ci się palić przez zbliżające się zobowiązania, to tak po prosto mnie zostawisz? - mój gniew wzrastał z każdym wypowiedzianym słowem. Nie mogłem znieść tego współczującego spojrzenia – Nie gap się tak na mnie! - krzyknąłem, na co on spuścił wzrok. - I gdzie jest teraz ta twoja duma, co? Siedzisz przede mną ze spuszczoną głową myśląc że to poprawi mi humor? Patrzysz na mnie tak jakbyś myślał że byłeś dla mnie całym światem. Gówno prawda! Dla mnie ten rok też nic nie znaczył! - wykrzykiwałem te wszystkie absurdalne kłamstwa tylko po to żeby się nie rozkleić. Kochałem go odkąd wraz z bratem wprowadził się do domu obok mojego. Podziwiałem go zawsze, obserwowałem kiedy tylko miałem okazję. Poszedłem na ten sam uniwersytet by być bliżej niego. Tyle lat poświęceń i walki o jego względy.
- Dość tego, Naruto – powiedział uderzając dłońmi w stół - Przykro mi, że wcześniej ci tego nie powiedziałem. Nie sądziłem w ogóle, że dojdzie do tego ślubu i żałuję że tak się stało, ale skoro dla ciebie to nic nie znaczyło to tym lepiej. Unikniemy niepotrzebnych łez. - podszedł do mnie i pocałował delikatnie w policzek – Do widzenia, Naruto – wyszeptał i wyszedł.
- Pieprzony kłamca – mój głos rozniósł się po pustym domu, zagłuszając narastający płacz.

Minęły trzy dni. Od tego czasu nie pokazałem się na uczelni, ani nawet nie wyściubiłem nosa poza drzwi. Bałem się go spotkać. Obawiałem się, że gdy tylko bym go zobaczył padłbym przed nim na kolana i zacząłbym go błagać by mnie nie zostawiał, a myślę że byłoby to możliwe więc na razie wolałem nie ryzykować. Pierwszego dnia wylałem morze łez, latając po mieszkaniu jak głupi i wyrzucając wszystkie nasze wspólne rzeczy do czarnego wora. Jako pierwsze poszły fotografie. Nie było ich dużo ale kuły w oczy rozstawione po całym domu. Następnie ubrania, które od niego dostałem, później jakiś miś, szalik, figurka czarnego konia i inne zupełnie niepotrzebne mi już rzeczy. Zauważyłem, że te porządki kojąco wpływają na moją zranioną duszę, więc przez pozostałe dwa dni dokładnie posprzątałem całe mieszkanie. Umyłem okna, wypastowałem podłogę, wyprałem dywany, wypucowałem kafelki w łazience. Zrobiłem wszystko byle tylko o nim nie myśleć. Ale niestety łzy sam cisnęły się do oczu, gdy tylko na chwilę usiadłem na kanapie by wypić kawę.
Ani razu nie spróbował się ze mną skontaktować. Dopiero teraz widać ile dla niego znaczyłem. Założę się, iż ten ślub jest mu całkiem na rękę, bynajmniej pozbędzie się mnie raz na zawsze. Zakręciło mi się w głowię więc położyłem się biorąc głębokie oddechy. Już od kilku tygodniu moje zdrowie pogorszyło się znacznie. Dużo schudłem, byłem cały czas blady no i te zawroty i silne bóle głowy. Poprosiłem lekarza o leki na migrenę a on mi je chętnie przepisał, gdyż na pewno nie chciało mu się wnikać głębiej w istotę mojego problemu. A ja też nie widziałem potrzeby robienia gruntownych badań. Wprawdzie Sasuke mnie prosił, ale... a cholera z nim! Jeżeli myśli, że nie poradzę sobie bez niego to jest w dużym błędzie. Tylko żeby te cholerne serce to zrozumiało.

Następnego tygodnia wróciłem na uczelnię. Nie mogłem w nieskończoność wagarować, bo byłbym pierwszy do odstrzału. Po prostu obrałem inną taktykę aby nie spotkać tego drania. Na przerwach w zajęciach nie wychodziłem z klasy, a wykłady z japonistyki kompletnie olałem. Postanowiłem że pójdę do dziekanatu i poproszę o zmianę tego przedmiotu na jakiś inny, podobny.
Przez pierwsze dwa dni nawet całkiem dobrze mi wychodziło bycie prawie niewidzialnym. Ale trzeciego dnia musiałem przenieść się do klasy na drugim końcu budynku, co niestety zajęło mi trochę czasu, w którym większość uczniów i nauczycieli zdążyło już wyjść z zajęć. No i zobaczyłem go. Moje serce zabiło boleśnie na jego widok. Spojrzał na mnie badawczo, lustrując moją sylwetkę, jakby chciał upewnić się czy nie schudłem a może nie pociąłem się po zerwaniu. Phi! Niedoczekanie jego. Zadarłem głowę do góry i jak najpewniejszym krokiem wyminąłem go zmierzając do mojej klasy. Zapach jego perfum obezwładnił mnie jak zawsze gdy tylko go poczułem, zacisnąłem powieki modląc się żeby się do mnie nie odezwał. I tak też zrobił. Kiedy odwróciłem się delikatnie żeby sprawdzić czy na mnie patrzy, wcale tego nie robił. Rozmawiał z jakąś studentką, pochylając się nad jej notatnikiem.
Ból głowy znów zaatakował tak mocno, że aż zachwiałem się i musiałem się oprzeć o parapet. Drżącą dłonią wygrzebałem z torby pudełeczko z tabletkami i wysypałem sobie dwie na dłoń. Wrzuciłem je do ust i teraz dopiero pomyślałem, że przydałoby się je czymś popić. Rozglądnąłem się w poszukiwaniu jakieś znajomej twarzy gdy mój wzrok padł na jakiegoś chłopaka, który mi się przyglądał.

- Trzymaj – rzucił, podając mi wodę w butelce.
- Dzięki – odpowiedziałem po połknięciu leku i przyjrzałem mu się dokładnie. Starszy ode mnie na pewno. Jego cera była jeszcze jaśniejsza niż ta Sasuke. Była prawie biała. Czarne skośne oczy były ładnie oprawione czarnymi rzęsami. Wyższy ode mnie gdzieś o głowę, lecz chyba równie szczupły co ja. I miał naprawdę ładny uśmiech. - Naruto Uzumaki – przedstawiłem się wyciągając dłoń w jego stronę.
- Sai. - przechylił lekko głowę w bok i znów uraczył mnie uśmiechem.

To był chyba przełomowy moment. To była ta chwila, w której moje życie nabrało tępa. Sai okazał się wspaniałym przyjacielem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Był całkowicie otwarty i wyluzowany. Zdarzało się, że imprezowaliśmy do białego rana i ciągle nie mieliśmy dość. Gdy czegoś na uczelni nie rozumiałem, potrafił przysiąść ze mną i wytłumaczyć mi wszystko, robił mi też wspaniałe okłady gdy bolała mnie głowa. Kiedyś po pijaku opowiedziałem mu wszystko o sobie i o Sasuke. O tym jak go kochałem i o tym jak on mnie zranił. Sai cierpliwie wysłuchał mojego biadolenia a potem po prosto poklepał mnie współczująco po ramieniu. Nie skomentował, nie próbował mi doradzać. Dzięki niemu, powoli zacząłem zapominać o Sasuke.
W końcu od naszego rozstania minęły dwa miesiące.

- Uchiha w przyszłym miesiącu się żeni. Jest już ustalona data ślubu. - powiadomił mnie któregoś razu Sai.
- Skąd to wiesz? - zapytałem, udając, że ta informacja wcale nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Wzruszył ramionami nie przerywając gry na PSP.

Zabolało. Sasuke nawet nie pofatygował się żeby mnie o tym zawiadomić.
Rozłożyłem się na kanapie gdyż ból głowy znów stał się nie do zniesienia.

- Wszystko ok? - zapytał Sai spoglądając na mnie znad konsoli.
- Ta – burknąłem nakrywając ręką twarz. Ból przez ostatnie dni był coraz mocniejszy.
- Pójdę po ręcznik – wstał i przeciągnął się ruszając do łazienki. Odkąd się poznaliśmy dość często przesiadywaliśmy u mnie oglądając filmy albo po prostu każdy robiąc swoje. Prawie jak para. Sai jednak nigdy nie wykonał w moją stronę żadnego ruchu ukazującego, że jest mną zainteresowany w ten sposób, a mi było to na rękę. Nie chciałem teraz bawić się w żaden związek.

Wrócił i położył mi zimny ręcznik na głowie. To przynosiło chociaż chwilową ulgę.

- Może wybrałbyś się do lekarza? - zapytał siadając obok mnie i kładąc moje nogi na swoje kolana.
- Po co? To tylko zwykła migrena. - odpowiedziałem
- Jak tam chcesz – mruknął wracając do gry.

Naprawdę cieszyłem się, że mam takiego przyjaciela jak Sai. Nigdy nie wtrącał nosa w nie swoje sprawy, nie wypytywał o niewygodne dla mnie rzeczy. On po prostu był.

Następnego dnia trafiłem do szpitala. Byłem na zajęciach kiedy ból głowy zamroczył mnie w takim stopniu, że nie mogłem wytrzymać. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i ostatnią rzeczą jaką pamiętam, był wykładowca pytający czy wszystko ze mną w porządku. Ocknąłem się w szpitalu. Obok mojego łóżka siedział Sai i wyglądał zza okno. Beznamiętnie, tak jak robił to zawsze Sasuke. Nie zdradzając żadnych emocji.

- Co się stało? - wychrypiałem, gardło miałem suche. Bez słowa podał mi szklanke wody.
- Zemdlałeś. Dzisiaj zrobią ci wszystkie badania.
- Nie trzeba – mruknąłem, z powrotem kładąc się na poduszki. Naprawdę byłem słaby ale zrzuciłem to na przemęczenie.
- Lekarz tak zadecydował. Może zadzwonisz do rodziców? - zapytał
- Nie chcę ich niepotrzebnie martwić.

Moi rodzice byli bardzo zapracowanymi ludźmi, ciągle goniącymi za sukcesem. Nigdy nie było ich w domu, zawsze pracowali w rozjazdach. Oczywiście byli troskliwi, prawie codziennie dzwonili i zawsze byli w domu na święta, dlatego nie chciałem teraz martwić ich moim zasłabnięciem.

- Twoja sprawa. - powiedział patrząc prosto na mnie. Przenikliwie. Aż człowieka ciarki przechodziły.
- Co? - zapytałem
- Jesteś blady.
- Aha. - uśmiechnąłem się delikatnie. A więc Sai się martwił. Jak miło.

Następnego dnia nie było mi już do śmiechu. Lekarza po serii długich i wyczerpujących dla mojego organizmu badań nie miał dla mnie zbyt wesołych wieści.

-Panie Uzumaki. Tomografia komputerowa głowy niestety wykazała duże nieprawidłowości – zaczął, co chwila sprawdzając coś w swoich notatkach. - Musimy zrobić dodatkowe badania pod tym kątem ale już na tą chwilę mogę panu powiedzieć, że jest źle.

Siedziałem cicho i patrzyłem na niego czekając na najgorsze. Żałowałem, że nie ma przy mnie Saia, który był jeszcze na zajęciach. W tej krótkiej chwili pomyślałem o tym jak się od niego uzależniłem.

- Guz mózgu – padł wyrok, po którym nie wiedziałem czy mam się zacząć śmiać, czy też może mam się rozpłakać. - Pana bóle głowy były spowodowane właśnie tym gózem. Rozrósł on się w dużej części w ośrodku odpowiadającym za ból. Dlatego tak dokuczliwe bolała pana głowa. Dalsze badania wykażą w jakim jest stopniu i czy jest jakaś szansa na leczenie. Przykro mi. - dokończył i poklepał mnie po ramieniu.

Siedziałem na tym cholernym szpitalnym łóżku nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem. „Szansa”, „przykro mi” to brzmiało tak, jakbym już był skreślony.
Było już całkiem ciemno gdy Sai wszedł do mojej sali. Po jego minie nie mogłem wywnioskować, czy lekarz już mu powiedział czy nie.
Zamknął za sobą drzwi i usiadł na brzegu łóżka, a ja pierwszy raz pomyślałem, że się boję. Spojrzałem na niego przerażony, a on chyba zrozumiał. Otworzył ramiona, czekając. Z mojego gardła wydobył się rozdzierający szloch, którego nie potrafiłem już powstrzymać. Padłem w jego ramiona ściskając go z całej siły i łkając żałośnie. Bałem się. Tak cholernie się bałem.

Tydzień przed ślubem, Sasuke niespodziewanie odwiedził mnie w szpitalu. Na tym etapie było już ze mną naprawdę źle. Okazało się iż guz jest za duży aby usunąć go w całości. Do tego wykryli przeżuty. Faszerowali mnie takimi dawkami przeciwbólowych leków, że cały czas byłem jakby w odrętwieniu. Nie dawali mi żadnych szans i powoli zacząłem godzić się ze swoim losem. Było mi tylko żal moich rodziców, którzy rozpaczliwie wciąż szukali jakiegoś wyjścia. Nie chcieli pogodzić się z tym, co było nieuniknione. Doszło do tego że zaczęli obwiniać się nawzajem, po czym oboje płacząc padali sobie w ramiona.
Widok Sasuke nie zaskoczył mnie tak, jak sobie to kiedyś wyobrażałem. Byłem zbyt słaby by zareagować na jego wejście. Uśmiechnąłem się jedynie blado, znów widząc te poczucie winy w jego oczach. Kolejna osoba która będzie się teraz obwiniać.

- Jak się czujesz? - zapytał, niepewnie lustrując moją sylwetkę i siadając na wolnym krześle.
- Bywało lepiej. - wysiliłem się na żart.
- Dopiero dzisiaj się dowiedziałem. - odparł żałośnie. - Myślałem że po prostu rzuciłeś szkołę, ale był u mnie twój przyjaciel i mi powiedział.

No tak, Sai w końcu się wtrącił. Prosiłem żeby załatwił na uczelni wszystko tak żeby nikt się nie zorientował że umieram. Boże... po raz pierwszy powiedziałem to na głos. Tak, umieram. I muszę się z tym pogodzić.

- Czy nic nie da się zrobić? - zapytał
- Raczej nie. - odpowiedziałem cicho.
- Naruto, tak mi przykro, gdybym wcześniej wiedział...
-To co? To co wtedy być zrobił? Nie zostawiłbyś mnie? Byłbyś ze mną z poczucia winy i ukrywał mnie jako swojego kochanka przed żoną? Nie bądź śmieszny, Sasuke. To nie jest twoja wina. To się po prostu stało. - wyrzuciłem z siebie ze złością.

Spuścił głowę i nie odzywał się. Przymknąłem powieki, gdyż naprawdę czułem się już zmęczony tą rozmową.

- Ja nadal cię kocham Naruto. Zawsze cię kochałem. Uwierz mi, że gdybym nie musiał nie żeniłbym się. - powiedział w końcu, biorąc moją dłoń w swoją. Spojrzałem na ten kontrast i uśmiechnąłem się smutno. Moja ręka w porównaniu z jego była taka mała i krucha. Byłem taki bezbronny. - W przyszłą sobotę biorę ślub. Odwiedzę cię po nim.
Nie odpowiedziałem odwracając głowę w stronę okna. Rozmowa skończona.
Sasuke chyba zrozumiał bo wstał i całując mnie w czoło na pożegnanie wyszedł, mijając się z kimś w drzwiach. Obróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem jak Sai wchodzi rzucając torbę na ziemie i siada na miejscu, na którym przed chwilą siedział Sasuke. Naprawdę byli do siebie niezwykle podobni. Ale Sai był chyba jeszcze bardziej niedostępny.

W ciągu tygodnia mój stan się pogorszył. Musiałem dostawać coraz większe dawki leków przeciwbólowych, aby móc chociaż chwilę kontaktować w pełni normalnie ze światem. Dni zaczęły mi się mylić, nie miałem siły rozmawiać. Mogłem tylko obserwować jak bliscy zmieniają się przy moim łóżku trzymając wartę. Coraz bardziej byłem obojętny na cały świat. Na ciągle płaczącą matkę, w kółko próbującego coś wymyślić ojca. Na Saia, który nic nie mówił tylko siedział i patrzył przez okno co jakiś czas pomagając mi się napić.
Dni mijały a ja nie mogłem zrobić nic by się nimi cieszyć. Nawet gdybym chciał, nie miałem na to siły. Nie wstawałem z łóżka już w ogóle. Wszyscy na oddziale wiedzieli, że jestem tym, który umiera. Tym, z którym nie da się już nic zrobić.

Była sobota. Piękny kwietniowy dzień. Dzień ślubu Sasuke.
Zastanawiałem się czy jest szczęśliwy. Czy będzie dumny stając na ślubnym kobiercu. Podejrzewałem że gdyby nawet tak, to nigdy nie pokazałby tego po sobie.
Sai od rana czytał jakąś książkę. Na moją cichą prośbę o przeczytanie fragmentu obdarzył mnie przeciągłym spojrzeniem po czym ułożył się na łóżku obok mnie i zaczął czytać. To była poezja. Pamiętam jego cichy, spokojny głos. Po zastanowieniu muszę stwierdzić, że zawsze lubiłem głos Saia. Był bardzo podobny do głosu Sasuke, tylko może trochę bardziej przyjemniejszy dla ucha, delikatniejszy. Sai czytał o miłości i przyjaźni. O bogactwie i sławie. O przyrodzie i zwierzętach. Naprawdę miło było posłuchać jego głosu. W pewnym momencie za oknami rozbrzmiał odgłos dzwonów kościelnych. Pomyślałem o Sasuke i o tym że pewnie już jest w kościele. A może już było po wszystkim?

- Sasuke. - wyszeptałem cichutko - Sasuke, jesteś tu? - zapytałem dobrze znając odpowiedź.

Sai przerwał czytanie i nachylił się nade mną. Te oczy tak podobne do oczu mojego ukochanego, te usta, może trochę węższe ale wciąż tak podobne. Uśmiechnąłem się delikatnie i uniosłem twarz w jego stronę.

- Pocałuj mnie Sasuke. - poprosiłem cichutko - Ostatni raz.

To było irracjonalne wiem, ale wtedy już chyba nie myślałem składnie.
Sai cały czas patrzył na mnie lecz w końcu pochylił się nade mną, wargami muskając płatek mojego ucha.

- Kocham Cię, Naruto – powiedział i pocałował mnie. Nie wiem czy powiedział tak bo wiedział że to właśnie chciałem usłyszeć, czy naprawdę tak czuł. Nie wiem i już nigdy się nie dowiem.

Był już wieczór, przyjęcie w domu Sasuke dobiegało końca, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Oderwał ramię od swojej nowo poślubionej żony i podszedł do nich otwierając je. Na progu stał ten czarnowłosy przyjaciel Naruto.
Sasuke spojrzał w jego czarne, puste oczy z nutą zdziwienia.

- Naruto nie żyje. - powiedział tak zwyczajnie. Tak jak gdyby mówił o pogodzie. Odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.

Sasuke patrzył za nim aż nie zniknął po czym pomału wyszedł z domu i stanął na werandzie. Spojrzał w niebo, ignorując ciepłe łzy spływające mu po twarzy.
To był koniec. Koniec pewnego etapu w jego życiu, którego paradoksalnie nigdy nie chciał zakończyć.