-
Żenię się.
Znieruchomiałem,
przerywając krojenie warzyw na kolację i powoli odwróciłem się w
stronę skąd dobiegły owe słowa. Moje oczy otwierały się coraz
szerzej w wyrazie zdumienia, usta uchyliły się, lecz nie byłem
zdolny by się odezwać. Odłożyłem nóż nie bardzo wiedząc gdzie
go kładę i pomału wytarłem ręce w fartuszek.
- Możesz
to powtórzyć? - zapytałem, mając nadzieję że się
przesłyszałem.
Nazywam
się Naruto Uzumaki i mam 20 lat. Obecnie studiuję Historie na
uniwersytecie w Tokio. A mężczyzna siedzący przy stole w kuchni to
Sasuke Uchiha, 26-letni wykładowca japonistyki na mojej uczelni.
I
jest moim chłopakiem.
Sasuke
westchnął cicho unikając ze mną kontaktu wzrokowego.
- Żenię
się, Naruto. Nie mogę odwlekać w nieskończoność ślubu, który
był zaplanowany praktycznie od moich narodzin. Tak nakazuje mi
tradycja i jako dziedzic rodziny Uchiha muszę wypełnić ten
obowiązek.
- Ja
tu chyba czegoś nie rozumiem – wykrztusiłem siadając naprzeciwko
niego – Jaki do cholery ślub? Czemu ja nic o tym nie wiem? - mój
wzrok przeszywał go na wylot.
Sasuke
ponownie westchnął i spojrzał mnie. Nie mogłem tego wytrzymać i
odsunąłem się gwałtownie wstając i przewracając krzesło. Jego
oczy, zawsze nieprzeniknione, takie tajemnicze, teraz były
przepełnione współczuciem, smutkiem i cholera jeszcze wie czym.
- Coś
ty sobie myślał?! - wrzasnąłem – że zabawisz się z naiwnym
facetem, wykorzystując to, że jest w tobie zakochany, a kiedy grunt
pod stopami zacznie ci się palić przez zbliżające się
zobowiązania, to tak po prosto mnie zostawisz? - mój gniew wzrastał
z każdym wypowiedzianym słowem. Nie mogłem znieść tego
współczującego spojrzenia – Nie gap się tak na mnie! -
krzyknąłem, na co on spuścił wzrok. - I gdzie jest teraz ta twoja
duma, co? Siedzisz przede mną ze spuszczoną głową myśląc że to
poprawi mi humor? Patrzysz na mnie tak jakbyś myślał że byłeś
dla mnie całym światem. Gówno prawda! Dla mnie ten rok też nic
nie znaczył! - wykrzykiwałem te wszystkie absurdalne kłamstwa
tylko po to żeby się nie rozkleić. Kochałem go odkąd wraz z
bratem wprowadził się do domu obok mojego. Podziwiałem go zawsze,
obserwowałem kiedy tylko miałem okazję. Poszedłem na ten sam
uniwersytet by być bliżej niego. Tyle lat poświęceń i walki o
jego względy.
- Dość
tego, Naruto – powiedział uderzając dłońmi w stół - Przykro
mi, że wcześniej ci tego nie powiedziałem. Nie sądziłem w ogóle,
że dojdzie do tego ślubu i żałuję że tak się stało, ale skoro
dla ciebie to nic nie znaczyło to tym lepiej. Unikniemy
niepotrzebnych łez. - podszedł do mnie i pocałował delikatnie w
policzek – Do widzenia, Naruto – wyszeptał i wyszedł.
- Pieprzony
kłamca – mój głos rozniósł się po pustym domu, zagłuszając
narastający płacz.
Minęły
trzy dni. Od tego czasu nie pokazałem się na uczelni, ani nawet nie
wyściubiłem nosa poza drzwi. Bałem się go spotkać. Obawiałem
się, że gdy tylko bym go zobaczył padłbym przed nim na kolana i
zacząłbym go błagać by mnie nie zostawiał, a myślę że byłoby
to możliwe więc na razie wolałem nie ryzykować. Pierwszego dnia
wylałem morze łez, latając po mieszkaniu jak głupi i wyrzucając
wszystkie nasze wspólne rzeczy do czarnego wora. Jako pierwsze
poszły fotografie. Nie było ich dużo ale kuły w oczy rozstawione
po całym domu. Następnie ubrania, które od niego dostałem,
później jakiś miś, szalik, figurka czarnego konia i inne zupełnie
niepotrzebne mi już rzeczy. Zauważyłem, że te porządki kojąco
wpływają na moją zranioną duszę, więc przez pozostałe dwa dni
dokładnie posprzątałem całe mieszkanie. Umyłem okna,
wypastowałem podłogę, wyprałem dywany, wypucowałem kafelki w
łazience. Zrobiłem wszystko byle tylko o nim nie myśleć. Ale
niestety łzy sam cisnęły się do oczu, gdy tylko na chwilę
usiadłem na kanapie by wypić kawę.
Ani
razu nie spróbował się ze mną skontaktować. Dopiero teraz widać
ile dla niego znaczyłem. Założę się, iż ten ślub jest mu
całkiem na rękę, bynajmniej pozbędzie się mnie raz na zawsze.
Zakręciło mi się w głowię więc położyłem się biorąc
głębokie oddechy. Już od kilku tygodniu moje zdrowie pogorszyło
się znacznie. Dużo schudłem, byłem cały czas blady no i te
zawroty i silne bóle głowy. Poprosiłem lekarza o leki na migrenę
a on mi je chętnie przepisał, gdyż na pewno nie chciało mu się
wnikać głębiej w istotę mojego problemu. A ja też nie widziałem
potrzeby robienia gruntownych badań. Wprawdzie Sasuke mnie prosił,
ale... a cholera z nim! Jeżeli myśli, że nie poradzę sobie bez
niego to jest w dużym błędzie. Tylko żeby te cholerne serce to
zrozumiało.
Następnego
tygodnia wróciłem na uczelnię. Nie mogłem w nieskończoność
wagarować, bo byłbym pierwszy do odstrzału. Po prostu obrałem
inną taktykę aby nie spotkać tego drania. Na przerwach w zajęciach
nie wychodziłem z klasy, a wykłady z japonistyki kompletnie olałem.
Postanowiłem że pójdę do dziekanatu i poproszę o zmianę tego
przedmiotu na jakiś inny, podobny.
Przez
pierwsze dwa dni nawet całkiem dobrze mi wychodziło bycie prawie
niewidzialnym. Ale trzeciego dnia musiałem przenieść się do klasy
na drugim końcu budynku, co niestety zajęło mi trochę czasu, w
którym większość uczniów i nauczycieli zdążyło już wyjść z
zajęć. No i zobaczyłem go. Moje serce zabiło boleśnie na jego
widok. Spojrzał na mnie badawczo, lustrując moją sylwetkę, jakby
chciał upewnić się czy nie schudłem a może nie pociąłem się
po zerwaniu. Phi! Niedoczekanie jego. Zadarłem głowę do góry i
jak najpewniejszym krokiem wyminąłem go zmierzając do mojej klasy.
Zapach jego perfum obezwładnił mnie jak zawsze gdy tylko go
poczułem, zacisnąłem powieki modląc się żeby się do mnie nie
odezwał. I tak też zrobił. Kiedy odwróciłem się delikatnie żeby
sprawdzić czy na mnie patrzy, wcale tego nie robił. Rozmawiał z
jakąś studentką, pochylając się nad jej notatnikiem.
Ból
głowy znów zaatakował tak mocno, że aż zachwiałem się i
musiałem się oprzeć o parapet. Drżącą dłonią wygrzebałem z
torby pudełeczko z tabletkami i wysypałem sobie dwie na dłoń.
Wrzuciłem je do ust i teraz dopiero pomyślałem, że przydałoby
się je czymś popić. Rozglądnąłem się w poszukiwaniu jakieś
znajomej twarzy gdy mój wzrok padł na jakiegoś chłopaka, który
mi się przyglądał.
- Trzymaj
– rzucił, podając mi wodę w butelce.
- Dzięki
– odpowiedziałem po połknięciu leku i przyjrzałem mu się
dokładnie. Starszy ode mnie na pewno. Jego cera była jeszcze
jaśniejsza niż ta Sasuke. Była prawie biała. Czarne skośne oczy
były ładnie oprawione czarnymi rzęsami. Wyższy ode mnie gdzieś o
głowę, lecz chyba równie szczupły co ja. I miał naprawdę ładny
uśmiech. - Naruto Uzumaki – przedstawiłem się wyciągając dłoń
w jego stronę.
- Sai.
- przechylił lekko głowę w bok i znów uraczył mnie uśmiechem.
To
był chyba przełomowy moment. To była ta chwila, w której moje
życie nabrało tępa. Sai okazał się wspaniałym przyjacielem.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Był całkowicie otwarty i
wyluzowany. Zdarzało się, że imprezowaliśmy do białego rana i
ciągle nie mieliśmy dość. Gdy czegoś na uczelni nie rozumiałem,
potrafił przysiąść ze mną i wytłumaczyć mi wszystko, robił mi
też wspaniałe okłady gdy bolała mnie głowa. Kiedyś po pijaku
opowiedziałem mu wszystko o sobie i o Sasuke. O tym jak go kochałem
i o tym jak on mnie zranił. Sai cierpliwie wysłuchał mojego
biadolenia a potem po prosto poklepał mnie współczująco po
ramieniu. Nie skomentował, nie próbował mi doradzać. Dzięki
niemu, powoli zacząłem zapominać o Sasuke.
W
końcu od naszego rozstania minęły dwa miesiące.
- Uchiha
w przyszłym miesiącu się żeni. Jest już ustalona data ślubu. -
powiadomił mnie któregoś razu Sai.
- Skąd
to wiesz? - zapytałem, udając, że ta informacja wcale nie zrobiła
na mnie żadnego wrażenia. Wzruszył ramionami nie przerywając gry
na PSP.
Zabolało.
Sasuke nawet nie pofatygował się żeby mnie o tym zawiadomić.
Rozłożyłem
się na kanapie gdyż ból głowy znów stał się nie do zniesienia.
- Wszystko
ok? - zapytał Sai spoglądając na mnie znad konsoli.
- Ta
– burknąłem nakrywając ręką twarz. Ból przez ostatnie dni był
coraz mocniejszy.
- Pójdę
po ręcznik – wstał i przeciągnął się ruszając do łazienki.
Odkąd się poznaliśmy dość często przesiadywaliśmy u mnie
oglądając filmy albo po prostu każdy robiąc swoje. Prawie jak
para. Sai jednak nigdy nie wykonał w moją stronę żadnego ruchu
ukazującego, że jest mną zainteresowany w ten sposób, a mi było
to na rękę. Nie chciałem teraz bawić się w żaden związek.
Wrócił
i położył mi zimny ręcznik na głowie. To przynosiło chociaż
chwilową ulgę.
- Może
wybrałbyś się do lekarza? - zapytał siadając obok mnie i kładąc
moje nogi na swoje kolana.
- Po
co? To tylko zwykła migrena. - odpowiedziałem
- Jak
tam chcesz – mruknął wracając do gry.
Naprawdę
cieszyłem się, że mam takiego przyjaciela jak Sai. Nigdy nie
wtrącał nosa w nie swoje sprawy, nie wypytywał o niewygodne dla
mnie rzeczy. On po prostu był.
Następnego
dnia trafiłem do szpitala. Byłem na zajęciach kiedy ból głowy
zamroczył mnie w takim stopniu, że nie mogłem wytrzymać. Zrobiło
mi się ciemno przed oczami i ostatnią rzeczą jaką pamiętam, był
wykładowca pytający czy wszystko ze mną w porządku. Ocknąłem
się w szpitalu. Obok mojego łóżka siedział Sai i wyglądał zza
okno. Beznamiętnie, tak jak robił to zawsze Sasuke. Nie zdradzając
żadnych emocji.
- Co
się stało? - wychrypiałem, gardło miałem suche. Bez słowa podał
mi szklanke wody.
- Zemdlałeś.
Dzisiaj zrobią ci wszystkie badania.
- Nie
trzeba – mruknąłem, z powrotem kładąc się na poduszki.
Naprawdę byłem słaby ale zrzuciłem to na przemęczenie.
- Lekarz
tak zadecydował. Może zadzwonisz do rodziców? - zapytał
- Nie
chcę ich niepotrzebnie martwić.
Moi
rodzice byli bardzo zapracowanymi ludźmi, ciągle goniącymi za
sukcesem. Nigdy nie było ich w domu, zawsze pracowali w rozjazdach.
Oczywiście byli troskliwi, prawie codziennie dzwonili i zawsze byli
w domu na święta, dlatego nie chciałem teraz martwić ich moim
zasłabnięciem.
- Twoja
sprawa. - powiedział patrząc prosto na mnie. Przenikliwie. Aż
człowieka ciarki przechodziły.
- Co?
- zapytałem
- Jesteś
blady.
- Aha.
- uśmiechnąłem się delikatnie. A więc Sai się martwił. Jak
miło.
Następnego
dnia nie było mi już do śmiechu. Lekarza po serii długich i
wyczerpujących dla mojego organizmu badań nie miał dla mnie zbyt
wesołych wieści.
-Panie
Uzumaki. Tomografia komputerowa głowy niestety wykazała duże
nieprawidłowości – zaczął, co chwila sprawdzając coś w swoich
notatkach. - Musimy zrobić dodatkowe badania pod tym kątem ale już
na tą chwilę mogę panu powiedzieć, że jest źle.
Siedziałem
cicho i patrzyłem na niego czekając na najgorsze. Żałowałem, że
nie ma przy mnie Saia, który był jeszcze na zajęciach. W tej
krótkiej chwili pomyślałem o tym jak się od niego uzależniłem.
- Guz
mózgu – padł wyrok, po którym nie wiedziałem czy mam się
zacząć śmiać, czy też może mam się rozpłakać. - Pana bóle
głowy były spowodowane właśnie tym gózem. Rozrósł on się w
dużej części w ośrodku odpowiadającym za ból. Dlatego tak
dokuczliwe bolała pana głowa. Dalsze badania wykażą w jakim jest
stopniu i czy jest jakaś szansa na leczenie. Przykro mi. - dokończył
i poklepał mnie po ramieniu.
Siedziałem
na tym cholernym szpitalnym łóżku nie mogąc uwierzyć w to, co
usłyszałem. „Szansa”, „przykro mi” to brzmiało tak, jakbym
już był skreślony.
Było
już całkiem ciemno gdy Sai wszedł do mojej sali. Po jego minie nie
mogłem wywnioskować, czy lekarz już mu powiedział czy nie.
Zamknął
za sobą drzwi i usiadł na brzegu łóżka, a ja pierwszy raz
pomyślałem, że się boję. Spojrzałem na niego przerażony, a on
chyba zrozumiał. Otworzył ramiona, czekając. Z mojego gardła
wydobył się rozdzierający szloch, którego nie potrafiłem już
powstrzymać. Padłem w jego ramiona ściskając go z całej siły i
łkając żałośnie. Bałem się. Tak cholernie się bałem.
Tydzień
przed ślubem, Sasuke niespodziewanie odwiedził mnie w szpitalu. Na
tym etapie było już ze mną naprawdę źle. Okazało się iż guz
jest za duży aby usunąć go w całości. Do tego wykryli przeżuty.
Faszerowali mnie takimi dawkami przeciwbólowych leków, że cały
czas byłem jakby w odrętwieniu. Nie dawali mi żadnych szans i
powoli zacząłem godzić się ze swoim losem. Było mi tylko żal
moich rodziców, którzy rozpaczliwie wciąż szukali jakiegoś
wyjścia. Nie chcieli pogodzić się z tym, co było nieuniknione.
Doszło do tego że zaczęli obwiniać się nawzajem, po czym oboje
płacząc padali sobie w ramiona.
Widok
Sasuke nie zaskoczył mnie tak, jak sobie to kiedyś wyobrażałem.
Byłem zbyt słaby by zareagować na jego wejście. Uśmiechnąłem
się jedynie blado, znów widząc te poczucie winy w jego oczach.
Kolejna osoba która będzie się teraz obwiniać.
- Jak
się czujesz? - zapytał, niepewnie lustrując moją sylwetkę i
siadając na wolnym krześle.
- Bywało
lepiej. - wysiliłem się na żart.
- Dopiero
dzisiaj się dowiedziałem. - odparł żałośnie. - Myślałem że
po prostu rzuciłeś szkołę, ale był u mnie twój przyjaciel i mi
powiedział.
No
tak, Sai w końcu się wtrącił. Prosiłem żeby załatwił na
uczelni wszystko tak żeby nikt się nie zorientował że umieram.
Boże... po raz pierwszy powiedziałem to na głos. Tak, umieram. I
muszę się z tym pogodzić.
- Czy
nic nie da się zrobić? - zapytał
- Raczej
nie. - odpowiedziałem cicho.
- Naruto,
tak mi przykro, gdybym wcześniej wiedział...
-To
co? To co wtedy być zrobił? Nie zostawiłbyś mnie? Byłbyś ze mną
z poczucia winy i ukrywał mnie jako swojego kochanka przed żoną?
Nie bądź śmieszny, Sasuke. To nie jest twoja wina. To się po
prostu stało. - wyrzuciłem z siebie ze złością.
Spuścił
głowę i nie odzywał się. Przymknąłem powieki, gdyż naprawdę
czułem się już zmęczony tą rozmową.
- Ja
nadal cię kocham Naruto. Zawsze cię kochałem. Uwierz mi, że
gdybym nie musiał nie żeniłbym się. - powiedział w końcu,
biorąc moją dłoń w swoją. Spojrzałem na ten kontrast i
uśmiechnąłem się smutno. Moja ręka w porównaniu z jego była
taka mała i krucha. Byłem taki bezbronny. - W przyszłą sobotę
biorę ślub. Odwiedzę cię po nim.
Nie
odpowiedziałem odwracając głowę w stronę okna. Rozmowa
skończona.
Sasuke
chyba zrozumiał bo wstał i całując mnie w czoło na pożegnanie
wyszedł, mijając się z kimś w drzwiach. Obróciłem głowę w
tamtą stronę i zobaczyłem jak Sai wchodzi rzucając torbę na
ziemie i siada na miejscu, na którym przed chwilą siedział Sasuke.
Naprawdę byli do siebie niezwykle podobni. Ale Sai był chyba
jeszcze bardziej niedostępny.
W
ciągu tygodnia mój stan się pogorszył. Musiałem dostawać coraz
większe dawki leków przeciwbólowych, aby móc chociaż chwilę
kontaktować w pełni normalnie ze światem. Dni zaczęły mi się
mylić, nie miałem siły rozmawiać. Mogłem tylko obserwować jak
bliscy zmieniają się przy moim łóżku trzymając wartę. Coraz
bardziej byłem obojętny na cały świat. Na ciągle płaczącą
matkę, w kółko próbującego coś wymyślić ojca. Na Saia, który
nic nie mówił tylko siedział i patrzył przez okno co jakiś czas
pomagając mi się napić.
Dni
mijały a ja nie mogłem zrobić nic by się nimi cieszyć. Nawet
gdybym chciał, nie miałem na to siły. Nie wstawałem z łóżka
już w ogóle. Wszyscy na oddziale wiedzieli, że jestem tym, który
umiera. Tym, z którym nie da się już nic zrobić.
Była
sobota. Piękny kwietniowy dzień. Dzień ślubu Sasuke.
Zastanawiałem
się czy jest szczęśliwy. Czy będzie dumny stając na ślubnym
kobiercu. Podejrzewałem że gdyby nawet tak, to nigdy nie pokazałby
tego po sobie.
Sai
od rana czytał jakąś książkę. Na moją cichą prośbę o
przeczytanie fragmentu obdarzył mnie przeciągłym spojrzeniem po
czym ułożył się na łóżku obok mnie i zaczął czytać. To była
poezja. Pamiętam jego cichy, spokojny głos. Po zastanowieniu muszę
stwierdzić, że zawsze lubiłem głos Saia. Był bardzo podobny do
głosu Sasuke, tylko może trochę bardziej przyjemniejszy dla ucha,
delikatniejszy. Sai czytał o miłości i przyjaźni. O bogactwie i
sławie. O przyrodzie i zwierzętach. Naprawdę miło było posłuchać
jego głosu. W pewnym momencie za oknami rozbrzmiał odgłos dzwonów
kościelnych. Pomyślałem o Sasuke i o tym że pewnie już jest w
kościele. A może już było po wszystkim?
- Sasuke.
- wyszeptałem cichutko - Sasuke, jesteś tu? - zapytałem dobrze
znając odpowiedź.
Sai
przerwał czytanie i nachylił się nade mną. Te oczy tak podobne do
oczu mojego ukochanego, te usta, może trochę węższe ale wciąż
tak podobne. Uśmiechnąłem się delikatnie i uniosłem twarz w jego
stronę.
- Pocałuj
mnie Sasuke. - poprosiłem cichutko - Ostatni raz.
To
było irracjonalne wiem, ale wtedy już chyba nie myślałem
składnie.
Sai
cały czas patrzył na mnie lecz w końcu pochylił się nade mną,
wargami muskając płatek mojego ucha.
- Kocham
Cię, Naruto – powiedział i pocałował mnie. Nie wiem czy
powiedział tak bo wiedział że to właśnie chciałem usłyszeć,
czy naprawdę tak czuł. Nie wiem i już nigdy się nie dowiem.
Był
już wieczór, przyjęcie w domu Sasuke dobiegało końca, gdy ktoś
zadzwonił do drzwi. Oderwał ramię od swojej nowo poślubionej żony
i podszedł do nich otwierając je. Na progu stał ten czarnowłosy
przyjaciel Naruto.
Sasuke
spojrzał w jego czarne, puste oczy z nutą zdziwienia.
- Naruto
nie żyje. - powiedział tak zwyczajnie. Tak jak gdyby mówił o
pogodzie. Odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.
Sasuke
patrzył za nim aż nie zniknął po czym pomału wyszedł z domu i
stanął na werandzie. Spojrzał w niebo, ignorując ciepłe łzy
spływające mu po twarzy.
To
był koniec. Koniec pewnego etapu w jego życiu, którego
paradoksalnie nigdy nie chciał zakończyć.